czwartek, 21 czerwca 2012

Wczoraj i dzis

Wczoraj byl dlugi, ale bardzo ciekawy dzien. Po sniadaniu wybralam sie z grupa z hostelu na walk tour - miedzy hostelami jest tu niezle polaczenie, Portugalczycy organizuja wiele atrakcji dla ludzi, ktorzy odwiedzaja Lizbone, w kazdym hostelu jest informacjach o organizowanych wydarzeniach i tak mozna poznac ludzi nie tylko ze swojego hostelu, ale i z kilku innych.
Walk tour - koles oprowadza nas po Lizbonie, pokazuje fajne miejsca, nie jest certyfikowanym przewodnikiem, ma swoj wlasny program i sciezki, ktore pokazuje, a na koniec placi sie mu tyle, ile uwaza sie, ze wycieczka byla warta. Trafil nam sie wesoly chlopak, ktory jednak okazal sie hot tempered at the end, kiedy wdal sie w mala bojke z bezdomnym, ktory nas zaczepial.
Bezdomnych jest tu bardzo duzo, podobnie jak zebrakow. Same kontrasty w Lizbonie widze.
Ciasne uliczki i wielkie, przestrznne place albo place widokowe. W gore  i w dol. Biednie i bogato. Swiatowo (Zara, ekskluzywne sklepy) i bardzo lokalnie (generalne-smierdzi ryba).
Ale bardzo mi sie tu podoba.
Po ponad 2 godzinnej wycieczce spotkalam sie z Kristina, Litwinka, ktora zwiazala sie z Portugalczykiem i mieszka tu od kilku lat. To znajomi mojego taty. Bardzo cieplo sie mna zajela, poszlysmy na Zamek (znow pod gore :p ...), a dzisiaj wybieram sie do nich na kolacje, wiec bede miala okazje zobaczyc jak mieszka sie w Lizbonie na codzien.
Wczoraj wieczorem bylo jeszcze fado na zywo - absolutnie przepiekne doswiadczenie. A potem pubcrawl, znowu organizowane przez hostel. Wybralysmy sie z Julie i Erica, moimi wsplokatorkami. Dawno nie tanczylam, wiec bawilam sie swietnie. Przekroj clubow byl szeroki, najpierw muzyka na zywo, potem troche znanego popu, ale tez rytmy salsowe i afrykanskie, a potem powrot do przeszlosc (60`s-80´s), ktore zdecydowaly o powrocie do domu ;)
Dzisiaj jade do Belem obejrzec klasztor i zjesc ciastka. Tam sa podobno najlepsze ciastka w Lizbonie. 
Ide sprawdzic :)

wtorek, 19 czerwca 2012

Short notice

Kilka wrazen z pierwszego spaceru:

- smietniki w metrze wygladaja jak naczynia na swiecona wode - szare i polkoliste wystaja z murow

- tutaj jest Euro! Jest ogladane i jest przezywane. Mojej przechadzce towarzyszyl wciaz szum stadionu wydobywajacy sie z telewizorow wlaczonych w KAZDEJ otwartej knajpie

- informacja dla wszystkich, ktorzy radzili mi wyjmowac z walizy cieple ciuchy - tutaj jest ZIMNO! 20 stopni, ale wieje zimny wiatr i trzeslam sie jak osika, wiec Betty - welniana chusta sie przyda ;)))


Spacer byl krotki, poszlam nad wode, wielki Praca de Comercio, czyli Plac handlowy, ktory jest olbrzymi, a stwarza wrazenie pustego, nawet, gdy jest na nim wielu ludzi. W knajpach nad woda serwuja prawie wylacznie ryby, ktore mozna ogladac wystawione w witrynach (surowe) albo smazace sie na ruszcie. Ryby sa rzucone byle jak na okna i byle jak na ruszt. Generalnie tu jest zgrzebnie i mam wrazenie, ze to, co brzydkie, staje sie tu piekne zarazem. Odrapane sciany, drzwi, schody, stare, miedziane przedmioty, odpadajace, lamiace sie kafelki wydaja sie piekne, bo sa prawdziwe. Nie udaja. Jestem stara i dobrze mi z tym, mowi Lisbona. Nie wstydzi sie. 
To jest fajne.

Jestem!

Jestem w Lizbonie!! Trudno mi uwierzyc,
Szlam uliczkami, kola walizki stukotaly o posadzke i nie moglam uwierzyc, ze naprawde tu jestem. 
Tym bardziej, ze moja podroz trwala 4 godziny dluzej, niz powinna. Awaria komputera w samolocie, wysiadanie z odprawionego juz samolotu, czekanie 2 godziny przy kantorku na decyzje, czy lecimy dalej tym lotem, czy przesiadamy sie na innny. Swiadomosc, ze przesiadka w Monachium juz dawno nieaktualna, ze samolot do Lizbony juz tam leci.
Poczatkowa irytacja i wielka zlosc opadala z kazda minuta, wprostproporcjonalnie do poznawania kolejnych historii osob podrozujacyc ze mna - Niemca, ktory odwiedza Polske i stad leci do Porto, podrozujacego zawsze do Monachium gdanszczanina, lecacych przez Monachium do chicago i w koncu Agnieszki wedrujacej przez Lizbone do swojego chlopaka-surfera. Z nia przyszlo mi spedzic te 9 godzin, na sam koniec smiejac sie z naszej sytuacji i zasypiajac na przemian.
Chcialabym opisac wszystko, ten galop mysli, spotkania na lotnisku, ale chwila obecna przycmiewa wszystko. Tu jest naprawde bardzo pieknie. I bardzo inaczej:)

W koncu dotarlam, w koncu tu jestem. Hostel jest niesamowity. Portugalka, ktora wita wszystkich na 2 pietrze juz zaplanowala mi 3 dni wycieczek, poczestowala zupa portugalska i sangria. Ludzi jest tu pelno, a ta piekna kamienica przemalowana na zielono-brazowo jest niezwykle przyjazna, jest tu sala dvd, organizuja codzienne wycieczki i wieczorne eventy, pieczenie nalesnikow i specjalow portugalskiej kuchni. 

Wkurza mnie moj pierwszy wpis. Tak bardzo odnosi sie do przeszlosci i jest egzaltowany. Chcialabym opisywac tu i teraz, zyc chwila, ktora trwa, a nie szukac wszystkiego gdzies, kiedys. Sprawdzac, a nie domniemywac. Chociaz egzaltacji trudno mi sie pozbyc, jak widac ;p Taka juz moja uroda. 
Ide w miasto. See you!

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Skąd i dokąd

Dlaczego Portugalia? 
Czy mieliście kiedyś jakieś irracjonalne zauroczenia, nie dające się wytłumaczyć chęci, ciągoty niczym nieuzasadnione? Nieuzasadnione niczym racjonalnym oczywiście, bo uzasadnień nieracjonalnych jest przecież tyle! Bo po prostu tak, bo to mi się podoba, bo chcę, bo lubię....
Tak jestem przyzwyczajona do uzasadniani wszystkiego, że nawet pierwszy post zaczął się od tego!
Portugalia w moim życiu jest zupełnie nieuzasadniona! I niczym się nie da wytłumaczyć. Nie mam tam żadnych krewnych, ani przodków. Żadna historia mnie z nią nie łączy (oprócz tej osobistej, subiektywnej, o której zaraz). Przyszła do mnie nie wiadomo skąd.

Najpierw był Madredeus. To taki portugalski zespół. I Wim Wenders. On nakręcił film Lisbon story, w którym wystąpili. Moja przyjaciółka pożyczyła mi kasetę z tą muzyką, no i często u niej jej słuchałyśmy.
Madredeus śpiewa po portugalsku i jest to naprawdę piękna muzyka. Obecnie zespół zmienił skład i wokalistka, której głos rozsławił zespół śpiewa zdaje się oddzielnie. Ale to był chyba pierwszy portugalski akcent w moim życiu. Jednak - jeszcze nieuświadomiony.

Bo uderzyło mnie przy Love actually. Serio! Ten brytyjski film ma duży wkład w moją portugalską miłość. Jest tam wątek Colina Firtha, który zakochuje się w uroczej Portugalce, która sprząta jego dom letniskowy. On wyjeżdża, ale nie może o niej zapomnieć. Uczy się języka. Odnajduje ją, przylatując specjalnie gdzieś do małego, portugalskiego miasteczka i niezwykle nieporadnie i uroczo jej się oświadcza.
Gdy tak maszerował przez miasteczko, a tłum gapiów towarzyszących temu pochodowi stawał się coraz gęstszy, a więc i portugalskie komentarze coraz częstsze - wówczas uderzyło mnie absolutne piękno tego języka. To było jak objawienie. To jest dla mnie najpiękniejsza muzyka na świecie i niezależnie jak patetycznie to brzmi, mówię to całkiem serio. Trudno opisać mi to uczucie, które towarzyszy mi, gdy słucham Portugalczyków. To jakbym słuchała czegoś, co dotyka mojej duszy, gdzieś głęboko. To absolutnie fonetyczne i irracjonalne zauroczenie. Ale niezwykłe, mówię Wam!
No i muszę za tym iść i zobaczyć skąd to.
A zatem dokąd na poszukiwania, jak nie do Portugalii?